Melifluo

Tropicielka Treści

Zorza polarna – trzy odsłony

Zorza północna tancerka

Odsłona I

Mój telefon piszczy i wibruje. Raz, drugi, trzeci. Patrzę w ekran na zdjęcia i lokalizację, którą ktoś wrzucił w aplikację. Ściągnęłam ją na telefon tuż przed wyjazdem, po to, żeby było łatwiej polować. Autor zdjęć nie znajduje się daleko od nas. Jest gdzieś tu, na wąskiej drodze pośrodku ciemności, blisko miejscowości Hafnarfjörður, kilkadziesiąt kilometrów od lotniska Keflavík.

 

 

Jesteśmy gdzieś w pobliżu, szukamy zorzy. To pierwszy dzień, więc towarzyszy nam podekscytowanie. Pobyt na Islandii w zimie wcale nie gwarantuje zobaczenia kolorowych świateł na niebie. Czy się pojawią, czy nie, zależy od wielu czynników, na które nie mamy wpływu, m.in. aktywność Słońca, stopnia zachmurzenia czy natężenia pola magnetycznego Ziemi.

 

 

Choć wiele warunków musi zostać spełnione, na szczęście nie trzeba mieć wielkiej wiedzy, aby wytropić północną tancerkę. Jak we wszystkim, potrzebna jest szczypta szczęścia. Szczęściu postanowiłam dopomóc i pobrałam specjalistyczną aplikację. Jako że bywa ono kapryśne, zabezpieczyłam się podwójnie, ściągając aż dwie: Hello Aurora i Aurora. Pierwsza pokazuje zdjęcia tych szczęściarzy, którzy właśnie zauważyli zorzę, druga – najlepsze miejsca do polowania na zjawisko.

 

Aurora ma jeszcze jedną, przydatną funkcję – pokazuje prawdopodobieństwo ukazania się świateł.

 

W naszej lokalizacji ktoś wrzucił zdjęcie 30 minut temu. Choć minęło niewiele czasu, nie zdążyliśmy. Zorza nie daje się przewidzieć. Pojawia się i znika. Nic się nie dzieje. Niebo jest ciemne i bezchmurne. Na północnym wschodzie widnieje łuna Reykjavíku. Pomarańczowa, a my jesteśmy spragnieni zieleni. Na niebie pojawia się biały obłok. Wzbudza w nas nadzieję, więc zatrzymujemy się na pobliskim parkingu, tuż naprzeciwko kamieniołomu.

 

 

Wpatrujemy się w obłok i podziwiamy gwiazdy. Widać pas Oriona, Perseidy, Wielki Wóz – wszystko to, co na wrocławskim niebie zasłania gęsty smog. Obłok zaczyna robić się zielony. Siła sugestii – myślimy. Jeśli chcesz zobaczyć UFO, prędzej lub później ujrzysz wirujący metalowy krążek. Pragniesz złapać zorzę – każda chmura wydaje się tańczyć.

 

 

Ten pesymizm okazał się jednak niesłuszny. Biały obłok faluje i się przeobraża. Wije się i zielenieje. Na razie nieśmiało przybiera blady kolor. Nie ma jednak wątpliwości. Oto zorza! Robimy jej zdjęcie. Pierwsze z tysięcy, które potem będziemy pokazywać znajomym. Soczewka aparatu lepiej wychwytuje naturę widowiska – na ekranie telefonu zorza jest intensywnie szmaragdowa. Zastygamy w oczekiwaniu, jak widzowie, gdy gasną światła w teatrze.

 

 

Nasza zorza polarna wygląda najpierw jak deszcz. Jej widok przypomina ulewę obserwowaną z oddali. Potem zmienia kształt, staje się bezładną masą, aby w końcu, ku naszej radości zawinąć się w ślimaka. Przez chwilę ma szmaragdowy kolor, który nie utrzymuje się długo. Urodziła się jako biały obłok i tak samo zniknie, aby pojawić się później, może w tym samym miejscu, a może zupełnie gdzieś indziej.

 

aurora borealis, lake, snow-5599375.jpg

 

Odsłona II

 

Śnieg skrzypi pod stopami. Jest zbity i łatwo się po nim chodzi. Trzeba tylko pamiętać, że pokrywa w tym miejscu ma nawet kilkadziesiąt centymetrów i stąpać ostrożnie. My nie stąpamy, bardziej stoimy i potupujemy. Panuje przeraźliwe zimno, a każde zdjęcie rękawiczek przypłacamy zamarźniętymi palcami.

 

 

Mróz bezlitośnie dociera tam, gdzie ciała nie zakrywają ubrania – do oczu i nosa. Gałki oczne bolą od nadmiernego wpatrywania się. Czekamy na zorzę. Dokładnie tam, gdzie ostatnio, na parkingu niedaleko dawnej kopalni siarki. Aurora Borealis to nie piorun – zjawia się czasami w tych samych miejscach, a tu jest ciemno i całkiem niedaleko od hotelu.

 

 

Nic się nie dzieje i tracimy powoli nadzieję. Raz ją zobaczyliśmy – kolejny byłby nadwyrężeniem uprzejmości losu. Pada propozycja: Nakarmy zorzę. W końcu koniki, które widzieliśmy za dnia, przyszły, gdy do ręki wzięliśmy pachnące sianko… Tylko czym żywi się to zjawisko? Marzeniami?

 

 

Czekamy. Dajemy jej nasze życzenia i marzenia, bo nic innego nie przychodzi nam do głowy. Spada gwiazda. O czym byś pomyślał w tym momencie? Zaraz pojawia się i ona… Może nasza prośba została wysłuchana. Dzisiaj zorza wygląda inaczej. Jest bardzo rozległa, zajmuje całą południową stronę nieba. Miejscami wygląda jak zielona kurtyna, miejscami przypomina ogromną, jednokolorową tęczę. Oddajemy jej należny hołd – zachwytami i zdjęciami.

 

northern lights, astronomy, sky-3847784.jpg

 

 

Odsłona III

 

Wracamy z wycieczki po południu wyspy. Wodospady, lodowce, czarne plaże i niesamowite widoki sprawiły, że nie mieliśmy ani chwili na odpoczynek. Zmęczeni zatrzymujemy się na parkingu, niedaleko Skogafoss. Jesteśmy na tyle blisko, żeby widzieć oświetlony dla spóźnialskich turystów wodospad, na tyle daleko, żeby nie słyszeć jego szumu. Chcemy chwilę odpocząć od jazdy, która w ostatnich promieniach schowanego już za horyzontem słońca, stała się nagle bardzo monotonna.

 

 

Tym razem zorza nas zaskoczyła. Nie szukaliśmy jej, nie czekaliśmy na nią, a i tak przyszła. Trzeci dzień z rzędu! Później na facebookowych grupach przeczytam zachwyty podróżników i zdziwione wypowiedzi mieszkańców wyspy. No bo jak to możliwe, że na Islandii tyle dni z rzędu panuje bezchmurne niebo, a turyści nie muszą się wysilać, aby obejrzeć widowisko.

 

 

Teraz siedzimy w ciepłym samochodzie, a na północnej stronie nieba zaczyna się spektakl. Będzie nam towarzyszyć całą drogę do domu – rozwijając się i zwijając, rozlewając i kurcząc, zmieniając kolor, znikając w oświetlonych miejscach i pojawiając się znienacka.

 

 

Szczęściarze z nas – zobaczyliśmy zorzę tyle razy w tak krótkim okresie. Ten tekst jest odbiciem moich wrażeń, nie znajdziesz w nim praktycznych informacji, ale odczucia. Jeśli marzysz o zobaczeniu aurora borealis i chciałbyś dowiedzieć się nieco więcej o Islandii, zerknij na inne wpisy na jej temat! Opowiem Ci o tym, czym zaskoczyła mnie wyspa i jak najlepiej zorganizować krótką wycieczkę na północ.

 

Scroll to Top